Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Sanoku

2024.11.28

Spotkanie w „Sokole”

Temat: Wspomnienia Pani Adolfiny Proćko.

Okres II wojny światowej jak i okres powojenny, to czasy bardzo trudne dla zwykłych mieszkańców Tarnawy Dolnej. Bezbronni cywile byli narażeni na codzienne trudy wojny i przechodzących frontów, na ostrzały, bombardowania, pożary i codzienne trudy życia kobiet z dziećmi. Okruchy wspomnień Pani Adolfiny Proćko (91 Lat), mieszkanki Tarnawy Dolnej przedstawia jej córka dh. Teresa Koza, na spotkaniu w „Sokole”, które zorganizowała druga córka dh. Barbara Milczanowska w dniu 28 listopada 2024 r.  

 

Kochani!

Witam Was serdecznie i chociaż wszyscy mnie znacie, przedstawię się Wam jako żywy i jedyny świadek czasów, w których przyszło mi spędzić moje dzieciństwo. (W tym miesiącu odszedł do domu Pana, mój kolega „świadek” Kazimierz Komarski).

Będzie to okruch moich wspomnień, dotyczący naszego dzisiejszego spotkania.

Jak zapewne wiecie, były to okrutne, ciężkie i bezwzględne czasy II Wojny Światowej, która przyniosła nam głód, choroby, zniszczenia, przemoc... Nasi wrogowie tocząc działania wojenne przetaczali się z zachodu na wschód, a potem w przeciwnym kierunku, zostawiając spustoszenie, ruiny i zgliszcza, depcząc nasz honor, dumę i człowieczeństwo...

Kochani, chciałam przekazać potomnym świadectwo uratowania od niechybnej śmierci około dziesięciu mieszkańców, głównie matek z dziećmi. Dorosłe dzieci i mężczyźni byli na przymusowych kontyngentach w Niemczech. Wśród zesłanych byli moi bracia; Edward i Rudolf.

W moim „Ojczystym Zakątku”, w którym mieszkam do dzisiaj, wtedy, jako dziewięciolatka, opiekowałam się Mieczysławem, moim zaledwie trzyletnim bratem. Mieszkał również z nami mój czternastoletni brat Bonawentura i osiemnastoletni Tadeusz.

Moja Mama, Emilia, aby zapewnić nam byt, pracowała we dworze żydowskim, a następnie po przejęciu – niemieckim. Obecnie są to okolice Szkoły Podstawowej im. Wincentego Witosa. Zapłatą za cały dzień pracy było pół litra zupy.

Wydarzyło się to prawdopodobnie „28 lipca 1944, gdy samoloty sowieckie dokonały pierwszego bombardowania Sanoka„ /Wikipedia, Landkreis Sanok/.  Był piękny, pogodny poranek. Wśród potężnych wierzb płaczących, rosnących przy drodze od pana Guzika do krzyżówki, stały ukryte, zakamuflowane niemieckie czołgi i żołnierze niemieccy. Nagle ciszę przerwał potężny huk rosyjskiego samolotu, który obniżył lot i z karabinów maszynowych ostrzeliwał czołgi i ukrytych tam Niemców, gotowych do ataku.

Jeden z żołnierzy niemieckich został ranny w ramię i ratował się ucieczką do piwnicy u Państwa Kudlików (obecnie mieszka tam Władysław Paszko z rodziną). Ukrywało się tam przed działaniami wojennymi mnóstwo ludzi. Zraniony, krwawiący okupant otrzymał pomoc od Józefy Malec, która miała małe dziecko. Zaopatrzyła ranę pieluszką niemowlaka, a mlekiem, przeznaczonym dla dziecka, napoiła Go.

Część mieszkańców, ukrywających się i my; Mama Emilia, Ja , Mietek i Bonek przerażeni, w popłochu wybiegliśmy ze schronienia i przekroczywszy Rzekę Kalniczkę, obok domu szwagierki Heleny Kabala, przedostaliśmy się w górę Potoku, do tak zwanego bunkra, który znajdował się w tej okolicy.

Był to olbrzymi otwór w ziemi, wydrążony przez wody Potoka w czasie ulewnych deszczy. Podparty konarami, deskami, krzakami, wzmocniony gałęziami i zabezpieczony ziemią, stanowił bezpieczne schronienie w czasie zagrożenia. W bunkrze było bardzo ciasno, rodzice trzymali dzieci na rękach, kolanach.

Niemcy pod naporem żołnierzy sowieckich, wycofywali się w stronę Poddila. Mój brat Bonek, był najbliżej wejścia do schronu i został zauważony przez jednego z Niemców, który odwrócił się i rzucił odbezpieczony granat w Jego kierunku. Boskim zrządzeniem, granat nie wpadł do środka, tylko stoczył się do Potoka i tam wybuchł. Odłamki raniły Bonka w nogę. Przerażenie opanowało chroniących się, słychać było krzyki dzieci, płacz dorosłych, nawoływania, głośne błagalne modlitwy. Mama Emilia ranę syna zabezpieczyła ziołami, prawdopodobnie babką i wykonała opatrunek chustką zdjętą z głowy. Bonek, z przerażeniem solennie obiecał, że będzie chodził systematycznie do Kościoła na Msze Święte.

Wokoło panował chaos, zgiełk, było słychać trzask płonących domów, wybuchy bomb, zrzucanych z samolotów, krzyk rannych i ocalonych, skowyt zwierząt i szczęk broni...

Nagle z oddali słychać było nawoływania; „Wania, Misza, dawaj, wpieriot”...

Gdy wszystko ucichło, wyszliśmy z ukrycia, nie mogąc uwierzyć, że przeżyliśmy. Zostaliśmy ocaleni.

Zaczęły do nas dochodzić przerażające wieści; spłonął dom państwa Ogarków, wskutek wybuchu wrzuconego przez okno w piwnicy, granatu przez Niemców (obecnie mieszka tam Ireneusz Złocińki z rodziną). Zginęli tam małżonkowie Kaszyccy i państwo Ogarkowie z córką.

Samoloty sowieckie zrzucając bomby, spowodowały zapalenie się domów; państwa Kardaszów, Hrycenków i Maśników. Spłonęły doszczętnie.

Mój rodzinny dom (obecnie mieszka tam syn Tadeusza – Lucjan z rodziną), został zajęty przez Sowietów na szpital polowy dla rannych, a w ogrodzie za domem, został postawiony olbrzymi namiot (wielkości domu), przeznaczony również dla rannych.

Zostaliśmy bezdomni, bez dachu nad głową, jedzenia, ubrania, spotkał nas tułaczy los. Na noclegi byliśmy przyjmowani do piwnic sąsiadów, a w ciągu dnia ukrywaliśmy się w zaroślach lub po polach...

Po opuszczeniu wsi przez wojska Armii Czerwonej i odzyskaniu domu, Mama Emilia, wdowa z trójką dzieci, przygarnęła państwa Kardaszów z dziećmi; Weroniką, Bronią, Bolkiem, Stasią i niepełnosprawną Krysią.

Warto dodać, że dom składał się zaledwie z kilku pomieszczeń: alkowy, komory, na zapasy żywnościowe, sieni i izby, która była jednocześnie kuchnią, jadalnią, pomieszczeniem do pracy, łazienką i sypialną.

"Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali". (Spotkanie z młodzieżą, Jasna Góra, 1983 r.)

Obecnie mam ukończone 91 lat i codziennie modlę się za uratowane życie moje i innych. Przeżyłam z mężem Franciszkiem 56 lat, ciężko pracując. Dochowałam się 4 dzieci, którzy założyli rodziny i doczekałam się 12 wnuków i 16 prawnuków.

Na podstawie relacji Adolfiny Proćko opracowała córka Teresa Koza

 

Rudolf Poliniewicz ps. Sroka

Korzystając ze sposobności, że jesteśmy tutaj tak licznie zebrani, proszę pozwolić mi wspomnieć mojego wujka, brata Mamusi Adolfiny, Rudolfa Poliniewicza ps. Sroka.

Po powrocie z kontyngentu w Niemczech, „w latach 1942-1945 przebywał na przymusowych robotach w III Rzeszy. /Wikipedia/, otrzymał pracę w Milicji. Jakie było jego rozczarowanie, bunt i gniew, kiedy Milicjanci zamordowali człowieka, który wracał z kontyngentu w Niemczech. Okradli go z ciężko zarobionych pieniążków i podarków, które niósł dla rodziny, pozbawili życia i wrzucili do studni.

Rudek, w wielkiej rozpaczy szukał dla siebie miejsca. Nie mógł zrozumieć okrucieństwa ludzi, którzy mieli bronić, chronić i pomagać RODAKOM, dopuścili się tak bestialskiego czynu.

Uciekł do „lasu”. „W marcu 1946 r. wstąpił do Samodzielnego Batalionu Operacyjnego „Zuch” mjra Antoniego Żubryda. Brał udział w akcjach bojowych Batalionu”. /Wikipedia/. Mówił, że i tak czeka Go śmierć, więc chce pomagać Ojczyźnie.

Jako 21 letni „Żołnierz Niezłomny”, ukrywał się w tych pięknych lasach przed prześladowcami z UB. Represjami objęta była Jego cała rodzina. Trzynastoletnia Partyzantka Adolfina, była dobrym duchem, łączniczką, informatorką, żywicielką i wsparciem dla Rudka i jego druhów. W dniu 22.10.1946 r. w Trześniowie, został bestialsko pozbawiony młodego życia, przez strzały z ubeckich karabinów.

Pochówku dokonali w nocy mieszkańcy wsi, na trześniowskim cmentarzu, pod groźbą pozbawienia życia.

25-27.04.2023 r. „Zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN przeprowadził badania na cmentarzu parafialnym w Trześniowie (gmina Haczów). Celem poszukiwań było odnalezienie szczątków … Rudolfa... W trakcie przeprowadzonych prac przebadano obszar ok. 25 m kw. Ujawnione szczątki” nie należały do Rudolfa.

„Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą” – ks. Jan Twardowski.

„Aby upamiętnić swego ojca, Czesława Klenczona, żołnierza Armii Krajowej i uczestnika polskiego podziemia antykomunistycznego w okresie powojennym” – Krzysztof Klenczon w 1968 r. skomponował „Biały krzyż".

Uczcijmy pamięć Rudolfa, „Żołnierza Wyklętego”, tą piosenką, któremu „...nie ...pomógł los, wrócić z leśnych dróg...”

Na podstawie relacji Adolfiny Proćko, świadka wydarzeń opracowała córka Teresa Koza.

 

 

25-27 kwietnia 2023 r. – Trześniów (województwo podkarpackie, powiat brzozowski)

Zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN przeprowadził badania na cmentarzu parafialnym w Trześniowie (gmina Haczów). Celem poszukiwań było odnalezienie szczątków dwóch żołnierzy Samodzielnego Batalionu Operacyjnego NSZ „Zuch” pod dowództwem Antoniego Żubryda.

Pierwszy z nich Rudolf Poliniewicz ps. Sroka, (ur. 31 października 1925 r. w Tarnawie Dolnej, gm. Zagórz, pow. sanocki), w 1942 r. został wywieziony na roboty do Niemiec. Po zakończeniu wojny wrócił do Tarnawy i wstąpił do MO. Wkrótce, skonfrontowany z realiami systemu komunistycznego,  zrezygnował ze służby. Od wiosny 1946 r. działał w grupie Edmunda Sawczyna ps. „Mundek”, „Puma”. Zginął w starciu z funkcjonariuszami UB w Trześniowie 22 września 1946 r. Drugi z poszukiwanych, Władysław Sęp ps. Orzeł (ur. 24 maja 1923 r. w Bóbrce, gm. Chorkówka, pow. krośnieński), w okresie okupacji był żołnierzem ZWZ/AK, członkiem grupy dywersyjno-sabotażowej pod dowództwem Jana Kurka ps. „Kaczor”. W czasie akcji Burza walczył w kompanii ppor. Władysława Barana „Bekasa”.          Po tzw. wyzwoleniu służył w WP, skąd zdezerterował w marcu 1945 r. i ukrywał się do września. 8 września 1945 r. rozpoczął służbę w WUBP w Rzeszowie, współpracując jednocześnie z podziemiem niepodległościowym. Zdezerterował 27 sierpnia 1946 r. pozorując swoje porwanie. Działał w grupie Edmunda Sawczyna ps. „Mundek”, „Puma”. Zginął 1 października 1946 r. w Trześniowie podczas walki z funkcjonariuszami PUBP w Brzozowie, w pożarze ostrzeliwanego budynku.

Rodzina Rudolfa Poliniewicza nie znała jego miejsca pochówku. Dopiero w latach 90-tych XX w. siostra Rudolfa biorąc udział w uroczystościach upamiętniających Antoniego i Janinę Żubrydów w Targowiskach, dowiedziała się jak zginął jej brat i gdzie został pochowany. Miejsce na cmentarzu w Trześniowie, niedaleko drewnianej kostnicy, wskazały starsze mieszkanki wsi, które doskonale znały Rudolfa. W dokumentacji cmentarnej i parafialnej nie ma zapisów dotyczących jego śmierci czy pochówku. Brak najmniejszego zarysu grobu uniemożliwił rodzinie formalne upamiętnienie Rudolfa Poliniewicza.

W przypadku Władysława Sępa, zgodnie z zebranymi relacjami świadków, ciało zostało zakopane w pobliżu budynku, w którym bronił się i ostatecznie spłonął. Dzięki staraniom rodziny, kilka dni później przeniesiono go na cmentarz parafialny w Trześniowie. Ostatecznie miał spocząć w północno-wschodnim krańcu cmentarza, w pobliżu drewnianej kostnicy. Przeniesienie nie miało charakteru oficjalnego. W dokumentacji cmentarnej, ani parafialnej, podobnie jak w przypadku Rudolfa Poliniewicza, nie odnotowano faktu pochówku Władysława Sępa. Od lat 50-tych XX w. grób pozostawiony bez opieki niszczał i ostatecznie ślad po nim zaniknął.

W trakcie przeprowadzonych prac przebadano obszar ok. 25 m kw. Ujawnione szczątki poddano analizie antropologicznej in situ. Ustalone profile biologiczne odnalezionych szczątków nie wskazywały natomiast na żadną z poszukiwanych ofiar.

Teresa Koza

 

 

Zdjęcia: Teresa Koza, Bronisław Kielar